Namaste Nepal thumb
Miasto niemiasto


Mieszkam w Lalitpur, trzecim co do wielkości mieście Nepalu. Można to nazwać miastem i nie-miastem. Lalitpur znajduje się ok 30 minut na południe od centrum Katmandu. Niegdyś znany był jako Patan, który obecnie jest historyczną starą dzielnicą Lalitpur.
Pokój, który wynajmuję jest w newarskim ogromnym białym domu (Newarzy to kasta społeczna, zamieszkująca głównie dolinę Katmandu i okolice), niedaleko miejskiej obwodnicy, jakieś 20 minut piechotą z Patan, starego miasta Lalitpur. Rano słychać przeładowywanie butli gazowych z pobliskiego punktu napełniania i pokrzyki handlarzy sprzedających banany i kukurydzę z prowizorycznych drewnianych taczek, które pchają kilometrami po lokalnych ulicach.

Moje codzienne życie od jakiegoś czasu zaczyna się o 3 rano. Nie znając przyczyny ani zbytnio nie analizując potencjalnych powodów, poddaję się systemowi wstawania o tej dziwnej porze, kiedy nawet psy przekręcają się na drugi bok, a większość ludzi jeszcze smacznie śpi. Po porannych rytuałach, pranayamy, suryi namaskar, yogi nidry i słuchając sobie Bacha, taka właśnie naładowana tymi majestatycznymi praktykami, w chmurach powędrowałam na małe zakupy o 7 rano.

I idę tak tą ulicą, co zawsze chodzę i kłaniam się pobliskim sprzedawcom i oni kłaniają się mi.
Pierwszy z nich to Shiva [czyt. Sziwa], ma sklep zaraz obok naszego domu. Sprzedaje on głównie produkty strączkowe, mleko, bułki, jakieś suchary, ciastka i puffsy (takie suche ciastka a la croissant, do porannej masala czaj- mlecznej herbaty).
Z Shiva często odbywamy krótkie rozmowy, dużo mi opowiada o lokalnych zwyczajach i daje zestawy nowych słówek do zapamiętania. Kupuję u niego mąkę, orzechy i czasem jogurt (w Europie produkty mleczne nie są na liście moich zakupów, natomiast będąc w Nepalu nie mogę oprzeć się tutejszemu jogurtowi- tzw. Doi [czytaj, Doj]- jogurt z mleka bawolego, bardzo tłusty i treściwy)
Kolejny sklep prowadzi para, zawsze kłaniają mi się nisko i uśmiechają, są bardzo sympatyczni. Maż jakiś czas temu był w Polsce, pracował przy produkcji wędlin na Śląsku, i zna nawet polskie piwko Harnaś. Kupuję u nich ciastka dla psów ulicznych, czasem mąkę, no i czasem (teras już bardzo rzadko) papierosa.
Idę tą ulica dalej, narożny sklepik, obsługiwany przez Nepalkę, która zawsze mnie zagaduje tymi słowami: ‘chiya bayo? ‘ [czyt. czija bajo] Czyli po nepalsku czy już piłam herbatę. Tutaj rano wszyscy piją herbatę (tę herbatę Masala), więc to jest taka forma zagadania ‘hej, jak się masz?’ Odpowiadam, że jeszcze nie piłam, a ona zazwyczaj mówi, że ona już piła o 6 rano. I żegnamy się uśmiechem. Od czasu do czasu kupuję u niej puffsy, te suche croissanty, co z herbatą pysznie smakują.

Celem moich zakupów w 90% przypadków są owoce i warzywa. Kupuję je w oddalonym o kilka metrów dalej sklepie-warzywniaku. Sprzedaje tam też małżeństwo. Maja w miarę ładne warzywa i w dobrych cenach, tzn. ceny są wszędzie mniej więcej takie same, więc nie wiem, czy są dobre czy złe, porostu takie są. Żona nie mówi po angielsku, więc rozmawiamy po nepalsku. Jej mąż ma specyficzne poczucie humoru, takie raczej czarne. Często się zdarza, że mi dogaduje i podśmiewa się. Oczywiście czasem korzysta z okazji, że jeszcze wszystkiego nie rozumiem i wymyśla takie rzeczy, żeby się pośmiać. Mimo to czuję, że i tak mnie lubi. Poza tym jestem stałym jego klientem. Daje mi czasem rzeczy za darmo i obniża ceny, np. za starsze banany, które tylko ja tam kupuję. Czasem go spotykam wieczorem koło mojego domu, jak pali papierosa z jeszcze innym sprzedawcą. Mówią, że są dobrymi brothers, no tak...tu wszyscy są ‘brothers, but from different mothers.’ (potoczne powiedzenie w Nepalu. Tłumaczenie: ‘bracia, ale z innej matki.’ W Nepalu bliscy znajomi nazywają siebie braćmi i siostrami, pomimo tego, że zazwyczaj nie ma między nimi pokrewieństwa krwi).

No i moje warzywne zakupy zrobione, ale to nie koniec, bo na końcu ulicy jest jeszcze jeden sklep spożywczy, do którego czuję sentyment. Kupuję tam zazwyczaj kukurydze na popcorn i przyprawy. Czasem jakieś mydło czy coś higienicznego. A i jeszcze mąkę z gryki, bo tylko ten pan ma ją w okolicy. Właściciel zawsze wita mnie z ‘namaste’ (powitanie nepalskie, składane równocześnie dłońmi złożonymi razem jak do modlitwy i ukłonem głowy), składa dłonie razem i kłania się nisko. Ja też odpowiadam tym samym skinieniem. Pan właściciel spożywczaka lubi mi opowiadać newsy nepalskie, głównie związane z korona wirusem i lockdownem, czasem nie rozumiem wszystkiego, ale on mówi wolno, więc rozumiem więcej niż mniej.
Raz mnie zapytał czy jestem zamężna i czy mam dzieci. Oczywiście odpowiadam, ze nie... był w dużym szoku i zapytał, czy mieszkam sama, a ja na to, że tak, tzn. z rodzina nepalska, ale wynajmuję tylko pokój. No i dalej ciągnął, czy mam chłopaka, na co ja… hmm, no cóż, powiedziałam, że to skomplikowane, ale obecnie nie. Po drodze zapytał jeszcze o wiek i jak połączył te wszystkie fakty to był jeszcze bardziej zdezorientowany. Ale dalej mi się kłania, uśmiecha i zagaduje, wiec swoje oceny i opinie zostawił na boku. W Nepalu bycie singlem w wieku 35 lat graniczy z cudem i zazwyczaj są to ludzie tzw wolnoduchy, albo rozwodnicy, ale to też się zdarza rzadko...


Po zakupie kukurydzy czas na mięso dla psa, a właściwie psów, bo teraz już są dwa, które czekają codziennie o 8 wieczorem pod brama. To jest moja Lucy i jej koleżanka, więc jak mogę dać jeść Lucy, a jej koleżance nie? Na początku Lucy była bardzo zazdrosna, że i ta druga dostaje, ale nauczyłam ją, że ma się zająć swoją miską i nie interesować się innymi. Obydwie dziewczyny są bardzo słodkie, i spędzają większość czasu razem na ulicy pod moim oknem, teraz jak mieszkam w innym pokoju na piętrze to mogę je obserwować od samego rana.



Stoję w kolejce po mięso, już nie muszę panu mówić, że chcę 'kolejo 50 rupijako' [czyt. koledzo, pocas rupijako], bo pan jak mnie widzi to już sięga do lodówki po korpusy kurczaków, by z nich wydobyć krwistą wątrobę. I tak pakuje wątroby za 50 rupii i to będzie jedzenia na tydzień dla tych wygłodniałych psin. (50 rupii nepalskich to około 50 centów, czyli ok 2 zł)

I tak idę sobie tą ulica dzisiaj, moje trasy sklepowe zmieniają się oczywiście w zależności od potrzeb, ale tak czy inaczej idąc tamtędy, doświadczam uczucia przynależności, mimo że tak inna, jednak czuje się jak swoja, oni się przyzwyczaili i ja też...do ich uśmiechów, słów, ukłonów, produktów, zagadywań, pogadanek.

Nepalskie ulice mają swój unikatowy klimat. Zawiera się w nim jak ja to nazywam ‘porządek, nie-porządek’. Zadziwiające jest to, że w całym tym pozornym mętliku jaki tam panuje, jest ukryta harmonia, spokój i odprężenie. Ktoś się spieszy, ale ma minutkę, by wstąpić do przydrożnego baru na małą herbatę i pogawędkę ze sprzedającym. Ktoś inny ciężko pracuje, ale ma czas, by na chwilę się zatrzymać i podumać nad zachodzącym słońcem. Jeszcze ktoś inny siedzi przed domem i tylko czeka, by koniecznie natknąć się na sąsiada na codzienne ploteczki. Życie w Lalitpur jest bardzo swojskie, dostrajane pianiem kogutów o 5 rano i zabarwiane różnorakimi kolorami domostw i powiewającymi modlitewnymi flagami na balkonach i w ogrodach. Ten swojski klimat Lalitpur powoduje, że określam to miejsce miastem nie-miastem. A prywatnie, moim domem.

* Dom, gdzie wynajmuję pokój nazywa się Kaji Home, jest przytulnym i estetycznym airbnb, gdzie wynajmowane są pokoje na krótki i długi czas. Prowadzi go newarska rodzina, ale więcej o Kaji Home i jego mieszkańcach będzie w innym artykule. Gdyż w jednym zdaniu nie da się opisać tego miejsca. 


GALERIA 

 

 Mleczna herbata masala z puffsami- croissant styl nepalski. 

 Lucy wygrzewa się przed wejściem do mojego domu

 Lokalny stragan na ulicach Lalitpur

Zaczarowany ogród w Kaji Home

 Widok na Himalaje z dachu Kaji Home

 Hamakowy relaks

 Lalitpurskie chmury